O „produkcji sadowniczej” i genealogii jako nauce pomocniczej, dyskusja z 2010 r. Ponieważ obiema rękoma podpisuję się pod wpisem Witolda Paska, pozwalam sobie go tutaj zacytować, ku uwadze i przestrodze wszystkich „sadowników”
„wpasek - 13-01-2010 - 09:26
Temat postu:
Fakt, że genealogia zaliczana jest do NAUK pomocniczych historii (z naciskiem na słowo "NAUK") wydaje mi się stwierdzeniem tyleż nobilitującym, co - biorąc rzecz en masse - użytym nieco na wyrost. W wypadku genealogii fakt masowości naszego hobby nie jest w żadnym wypadku kryterium jego "naukowości"; w przeciwnym wypadku należałoby uznać za "naukę" także kolekcjonowanie kart z Pokemonami. Kryterium może i musi być użycie (lub nie) całej metodologii naukowej, naukowego oprzyrządowania badawczego. Niestety, trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że zbadanie naszej masowej "produkcji sadowniczej" (bo wszak produkujemy masowo drzewka) prowadzi do smutnego wniosku, ze przytłaczająca większość "prac genealogicznych" nie spełnia zupełnie podstawowych kryteriów "naukowości": dokumentacja i krytyka źródeł, weryfikacja w oparciu o inne materiały, odniesienie się do kontekstu epoki - to wszystko bardzo rzadko pojawia się w masowej produkcji genealogicznej. Nie jest to żaden zarzut, raczej stwierdzenie faktu - jeden z moich uczelnianych kolegów nakazał w swej grupie studentów (III rok historii na studiach dziennych w przyzwoitej uczelni warszawskiej) przygotowanie drzew genealogicznych (ograniczonych do 3 pokoleń wstecz) - mieli na to semestr; z 11 oddanych 7 zostało zdyskwalifikowanych jako "niedostatecznie udokumentowane". Trudno prowadzić dyskusję o podniesieniu genealogii do rangi "samodzielnej" nauki kiedy ma się świadomość, iż spora cześć "badań genealogicznych" sprowadza się tylko i wyłącznie do wypełniania kolejnych "okienek" w programach genealogicznych danymi ściągniętymi z internetu, kiedy na podstawie fonetycznego podobieństwa brzmień uznaje się za "rodzinę" kogo tylko popadnie czy kiedy na siłę naciąga się fakty, by tylko wykazać szlacheckie koligacje. Szkody, jakie w kwestii "unaukowienia" genealogii wywołały ostatnie publikacje o "związkach" Kaczyńskich z Mieszkiem będą się naszemu środowisku odbijać czkawką jeszcze przez wiele lat - już teraz są powodem żartów i kpin w "prawdziwych" środowiskach naukowych. Nie zauważyłem natomiast aby ktokolwiek z poważnych historyków czy archiwistów negował potrzebę prowadzenia "szerokich" badań genealogicznych; przeciwnie badania takie są wysoko cenione i szeroko cytowane (znowu warunek, że spełniają kryterium "naukowości"). Badania z obszaru "demografii historycznej" (w sporej części oparte właśnie na bardzo szeroko pojętej genealogii) przeżywają w Polsce swój renesans; wystarczy wspomnieć tylko takie nazwiska jak Gieysztor, Kuklo, żarnowska, Kumor Sułowski, Szulc czy Rejman. Jest oczywiście bardzo wiele obszarów, które czekają na swych autorów; np. z pogranicza genealogii, medycyny i historii (choroby dziedziczne), z pogranicza ekonomii (podział gospodarstw, dziedziczenie) czy socjologii, statystyki i historii religii (wiek zawierania małżeństw, dzietność, urodzenia pozamałżeńskie, wpływ regulacji kościelnych”
Tutaj cała dyskusja.
http://genealodzy.pl/PNphpBB2-printview ... rt-0.phtml
Krzysztof