: wt 25 paź 2016, 15:04
„Proście wy Boga o takie mogiły,
które łez nie chcą, ni skarg, ni żałości…
M. Konopnicka
Takim cytatem opatrzyłam fragment mojej opowieści „ Po śladach…”
Rzecz dzieje się daleko…. na Kresach, na terenach Puszczy Hołubickiej, niedaleko miasteczka Głębokie. Tereny te nazywają „ Bramą na Smoleńsk, i dalej na Moskwę….”
Poniżej opowieść moich rodziców, którzy w zdarzeniach uczestniczyli ...
(...........................)
Słoneczne, wczesne popołudnie nastało, kiedy dzieciarnia z pobliskich okolic zebrała się na zabawy. Leżąca na końcu wioski puszcza, powitała ich swoim jesiennym wystrojem. Rozparte szeroko zarośla i krzewy, młode samosiejki oraz wzniesienia kurhanów miedzy potężnymi sosnami doskonale nadawały się do zabawy w chowańca.
Bronia Arcimowicz z młodszymi braćmi też dołączyła do swoich rówieśników z Leplan. Przybiegli też chłopcy z Dawydek. Niebawem gwar i chichoty poniosły się po lesie, aż ptactwo głośnym krzykiem protestowało, że ktoś śmiał zakłócić ich spokój. Na klupankę wybrali dąb szeroki w obwodzie, który dopiero kilku mężczyzn objąć mogło.
Wyrostek z jasną czupryną już zaklepywał, wymieniając głośno imiona, tych którzy kryjówkę łatwą do odkrycia znaleźli.
Śmiechu było co nie miara, kiedy pędząc do klupanki, zarył nosem we mchu głębokim. Rozłoszczony na wszystkich podniósł się szybko i z gniewem rozkopywać począł nogami miejsce, gdzie upadł. Wnet jakieś brązowe, dość grube patyki, różnej wielkości na wierzch się posypały. Dziewczęta, które blisko stały przeraźliwie piszczeć poczęły, bo rozpoznały, że to kości ludzkie. Bronia przytuliła młodszych braciszków do siebie, chociaż grozą zmrożona do szpiku, wołała głośno:
- Walek, przestań, przestań- i szlochem zaniosła się straszliwym.
A ten jakby w gorączce jakiejś rzucał piszczelami w dzieciarnię, tylko paliczki się rozsypywały. Dziecięcy krzyk przenikliwy poniósł się po puszczy, aż ta oddech wstrzymała. Wtem trzask łamanych gałęzi się rozległ , a z zarośli koń wypadł z jeźdźcem na grzbiecie. Ciemnowłosy młodzieniec bystrym spojrzeniem ogarnął dzieciarnię, wzrok na chwilę zatrzymał na dygoczącej, dziewczynce o grubych warkoczach, które ciężko spływały do jej pasa, do którego tuliło się dwóch malców. Miruś Karczewski chwycił Walka za kołnierz koszuli, aż w szwach zatrzeszczała. Potrząsał mocno wyrostkiem, w twarz dać musiał, wtedy dopiero się uspokoił.
- Ty swołocz jedna, sabaka paskudna- łajał młodzieniec nie puszczając złośnika.
- Szacunku żadnego, przecież to kości człowiecze. Może to jakiś żołnierz poległy, zapomniany przez wszystkich tu spoczywał. Zwierz nie rozgrzebywał, a ty …swołocz ty- w coraz większym gniewie słowa wyrzucał Miruś .
- Zbieraj wszystkie kosteczki i kładź tam gdzie leżały – puścił chłopaka wolno.
Ziemią zakryj i mchem otul tak, jak wcześniej było.
Młody Karczewski baczne spojrzenie skierował na resztę dzieciarni, która aż skuliła się z przerażenia.
- A wy, zbierajcie się do domu, nic tu po was – jeszcze raz popatrzył na dziewczynkę w przykrótkiej sukience, aż Bronia zaczerwieniła się po korzonki swych długich włosów, kiedy na krótki moment ich oczy się spotkały.
A Marian nie wiadomo czemu, jakiś dziwny sentyment poczuł do tego zalęknionego dziewczęcia.
Nie minęło dni kilka, kiedy szerokim echem po okolicy rozeszła się wiadomość, że Waluś oszalał. Ze snu zrywał się z krzykiem straszliwym, pianę z ust toczył, oczami przewracał, aż białka tylko widać było. Potem dygotki i gorączki jakiejś dostał, w coraz większy obłęd popadał. Miejscowe dzieciaki tylko cichutko szeptały, że to duch żołnierza z puszczy chłopaka nawiedzał.
Dni jeszcze trochę upłynąć musiało, aby wieść o tym dotarła do pobliskiej parafii w Bobrowszczyźnie.
Niebawem, niewielki orszak ruszył w kierunku puszczy. Na przedzie ksiądz pleban, ubrany jak do mszy świętej, z kadzielnicą i kropidłem w rękach. Za nim szli ministranci ustrojeni w bielutkie, krochmalone komże. Dwóch z nich niosło na paskach rzemiennych małą, sosnową trumienkę.
Patrzyli ludzie na to dziwowisko i znaki krzyża kreślili, a mężczyźni czapki z głów w pośpiechu zdejmowali. Potem wszyscy mieszkańcy w milczeniu dołączyli do księdza i szli razem niczym w jakiej to nabożnej procesji. W końcu dotarli do miejsca, gdzie dzieci się bawiły. Pleban wielki znak krzyża zakreślił szeroko w powietrzu i rozpoczął świętą ceremonię. Modlitwa żarliwa rozległa się wkoło, a puszcza zdziwiona słuchała.
Ksiądz wodą świeconą szczodrze zraszał ziemię, a ministrant kadzidłem energiczne kręgi zataczał, aż zapachem jego coraz mocniej nasiąkało powietrze. Wielkie drzewa sosnowe, które rosły tu gęsto, nie pozostawały dłużne i balsamu żywicznego woń mocną szeroko rozsiewały. I nie wiadomo było, czy to kadzidło czy żywica tak pachnie. Mech i ziemię rozgarnięto na boki i ukazały się kosteczki brunatne byle jak poskładane na stosik niewielki. Pleban każdą z nich i paliczki też drobne, starannie wydobywał i pieczołowicie układał w skrzynce sosnowej, czerwonym aksamitem wyścielonej. Mruczał przy tym jakieś modlitwy łacińskie, których nikt nie rozumiał. Przed zamknięciem wieka jeszcze poświęcił szczątki człowiecze i zaintonował głośno „ Wiecznie odpocznienie…”, do którego zaraz chór głosów ludzkich dołączył. A zamiast organów wiatr grał na gałęziach i konarach puszczy prastarej.
Gdy rytuał się skończył żałobnicy dotarli na miejscowy cmentarz. Tam w grobie trumienkę złożono, mogiłkę zgrabną uformowano i krzyż brzozowy postawiono.
Powiadano później, że Walek wkrótce do zdrowia zaczął powracać, tylko do puszczy bał się zbliżać. Srogą nauczkę dostał od życia. Zapamiętał na zawsze, że są rzeczy święte z których naigrywać się nie można.(...............................)
Bożena
które łez nie chcą, ni skarg, ni żałości…
M. Konopnicka
Takim cytatem opatrzyłam fragment mojej opowieści „ Po śladach…”
Rzecz dzieje się daleko…. na Kresach, na terenach Puszczy Hołubickiej, niedaleko miasteczka Głębokie. Tereny te nazywają „ Bramą na Smoleńsk, i dalej na Moskwę….”
Poniżej opowieść moich rodziców, którzy w zdarzeniach uczestniczyli ...
(...........................)
Słoneczne, wczesne popołudnie nastało, kiedy dzieciarnia z pobliskich okolic zebrała się na zabawy. Leżąca na końcu wioski puszcza, powitała ich swoim jesiennym wystrojem. Rozparte szeroko zarośla i krzewy, młode samosiejki oraz wzniesienia kurhanów miedzy potężnymi sosnami doskonale nadawały się do zabawy w chowańca.
Bronia Arcimowicz z młodszymi braćmi też dołączyła do swoich rówieśników z Leplan. Przybiegli też chłopcy z Dawydek. Niebawem gwar i chichoty poniosły się po lesie, aż ptactwo głośnym krzykiem protestowało, że ktoś śmiał zakłócić ich spokój. Na klupankę wybrali dąb szeroki w obwodzie, który dopiero kilku mężczyzn objąć mogło.
Wyrostek z jasną czupryną już zaklepywał, wymieniając głośno imiona, tych którzy kryjówkę łatwą do odkrycia znaleźli.
Śmiechu było co nie miara, kiedy pędząc do klupanki, zarył nosem we mchu głębokim. Rozłoszczony na wszystkich podniósł się szybko i z gniewem rozkopywać począł nogami miejsce, gdzie upadł. Wnet jakieś brązowe, dość grube patyki, różnej wielkości na wierzch się posypały. Dziewczęta, które blisko stały przeraźliwie piszczeć poczęły, bo rozpoznały, że to kości ludzkie. Bronia przytuliła młodszych braciszków do siebie, chociaż grozą zmrożona do szpiku, wołała głośno:
- Walek, przestań, przestań- i szlochem zaniosła się straszliwym.
A ten jakby w gorączce jakiejś rzucał piszczelami w dzieciarnię, tylko paliczki się rozsypywały. Dziecięcy krzyk przenikliwy poniósł się po puszczy, aż ta oddech wstrzymała. Wtem trzask łamanych gałęzi się rozległ , a z zarośli koń wypadł z jeźdźcem na grzbiecie. Ciemnowłosy młodzieniec bystrym spojrzeniem ogarnął dzieciarnię, wzrok na chwilę zatrzymał na dygoczącej, dziewczynce o grubych warkoczach, które ciężko spływały do jej pasa, do którego tuliło się dwóch malców. Miruś Karczewski chwycił Walka za kołnierz koszuli, aż w szwach zatrzeszczała. Potrząsał mocno wyrostkiem, w twarz dać musiał, wtedy dopiero się uspokoił.
- Ty swołocz jedna, sabaka paskudna- łajał młodzieniec nie puszczając złośnika.
- Szacunku żadnego, przecież to kości człowiecze. Może to jakiś żołnierz poległy, zapomniany przez wszystkich tu spoczywał. Zwierz nie rozgrzebywał, a ty …swołocz ty- w coraz większym gniewie słowa wyrzucał Miruś .
- Zbieraj wszystkie kosteczki i kładź tam gdzie leżały – puścił chłopaka wolno.
Ziemią zakryj i mchem otul tak, jak wcześniej było.
Młody Karczewski baczne spojrzenie skierował na resztę dzieciarni, która aż skuliła się z przerażenia.
- A wy, zbierajcie się do domu, nic tu po was – jeszcze raz popatrzył na dziewczynkę w przykrótkiej sukience, aż Bronia zaczerwieniła się po korzonki swych długich włosów, kiedy na krótki moment ich oczy się spotkały.
A Marian nie wiadomo czemu, jakiś dziwny sentyment poczuł do tego zalęknionego dziewczęcia.
Nie minęło dni kilka, kiedy szerokim echem po okolicy rozeszła się wiadomość, że Waluś oszalał. Ze snu zrywał się z krzykiem straszliwym, pianę z ust toczył, oczami przewracał, aż białka tylko widać było. Potem dygotki i gorączki jakiejś dostał, w coraz większy obłęd popadał. Miejscowe dzieciaki tylko cichutko szeptały, że to duch żołnierza z puszczy chłopaka nawiedzał.
Dni jeszcze trochę upłynąć musiało, aby wieść o tym dotarła do pobliskiej parafii w Bobrowszczyźnie.
Niebawem, niewielki orszak ruszył w kierunku puszczy. Na przedzie ksiądz pleban, ubrany jak do mszy świętej, z kadzielnicą i kropidłem w rękach. Za nim szli ministranci ustrojeni w bielutkie, krochmalone komże. Dwóch z nich niosło na paskach rzemiennych małą, sosnową trumienkę.
Patrzyli ludzie na to dziwowisko i znaki krzyża kreślili, a mężczyźni czapki z głów w pośpiechu zdejmowali. Potem wszyscy mieszkańcy w milczeniu dołączyli do księdza i szli razem niczym w jakiej to nabożnej procesji. W końcu dotarli do miejsca, gdzie dzieci się bawiły. Pleban wielki znak krzyża zakreślił szeroko w powietrzu i rozpoczął świętą ceremonię. Modlitwa żarliwa rozległa się wkoło, a puszcza zdziwiona słuchała.
Ksiądz wodą świeconą szczodrze zraszał ziemię, a ministrant kadzidłem energiczne kręgi zataczał, aż zapachem jego coraz mocniej nasiąkało powietrze. Wielkie drzewa sosnowe, które rosły tu gęsto, nie pozostawały dłużne i balsamu żywicznego woń mocną szeroko rozsiewały. I nie wiadomo było, czy to kadzidło czy żywica tak pachnie. Mech i ziemię rozgarnięto na boki i ukazały się kosteczki brunatne byle jak poskładane na stosik niewielki. Pleban każdą z nich i paliczki też drobne, starannie wydobywał i pieczołowicie układał w skrzynce sosnowej, czerwonym aksamitem wyścielonej. Mruczał przy tym jakieś modlitwy łacińskie, których nikt nie rozumiał. Przed zamknięciem wieka jeszcze poświęcił szczątki człowiecze i zaintonował głośno „ Wiecznie odpocznienie…”, do którego zaraz chór głosów ludzkich dołączył. A zamiast organów wiatr grał na gałęziach i konarach puszczy prastarej.
Gdy rytuał się skończył żałobnicy dotarli na miejscowy cmentarz. Tam w grobie trumienkę złożono, mogiłkę zgrabną uformowano i krzyż brzozowy postawiono.
Powiadano później, że Walek wkrótce do zdrowia zaczął powracać, tylko do puszczy bał się zbliżać. Srogą nauczkę dostał od życia. Zapamiętał na zawsze, że są rzeczy święte z których naigrywać się nie można.(...............................)
Bożena